Portugalia #01 – Najważniejsze tipy z Faro na początek podróży
Poznaj Faro – stolicę Algarve, która zaskakuje autentycznym klimatem, wolnym rytmem życia i praktycznymi lekcjami dla każdego podróżnika.
Kraj, w którym zrozumiałem, że krótkie spodenki to jest to
Są momenty, które zmieniają nasze podejście do życia. Dla jednych to spotkanie z kimś inspirującym, dla innych wielki sukces lub trudna lekcja.
Dla mnie? To chwila, w której po raz pierwszy wyszedłem na portugalską ulicę i zrozumiałem, że najwygodniejszy wynalazek ludzkości zaraz po Wi-Fi i espresso to po prostu krótkie spodenki.
Polska jest piękna. Mamy wszystko – śnieg, upał, deszcz, wiosnę, która budzi nadzieję, jesień, która wzrusza, i zimę, która wystawia cierpliwość na próbę. Ale Polska to też intensywność. Życie tam potrafi być szybkie, głośne, czasem chaotyczne, wszystko w biegu i stresie.
Szwecja z kolei... to inny świat. Piękny swoją surową naturą, lasami, jeziorami i tym spokojem, który wnika do człowieka głęboko, aż po kości.
Ale coś za coś.
Po latach życia w kraju Wikingów zrozumiałem jedno — moje ciało tęskniło za ciepłem, tym ogólnym uczuciem: słońce na skórze, wiatr, który nie przynosi lodu, tylko zapach morza.
Szwedzka zima potrafi wcisnąć człowieka w siebie. Jest piękna, ale bywa przytłaczająca i choć nauczyła mnie wyciszenia, to gdzieś wewnątrz narastała potrzeba światła, luzu i... gołych łydek.
Atlantyk z lotu ptaka
Marzyłem o tym, żeby zobaczyć Ocean Atlantycki. Ale nie jako tło tapety w Windowsie. Chciałem zobaczyć go na żywo, z wysokości.
I tak się złożyło, że lecieliśmy do Faro, z przesiadką w Londynie. Podróżowaliśmy nad brzegiem, po prawej stronie mieliśmy własnie ocean, a po prawej najpierw Francję, potem Hiszpanię i na końcu Portugalię. To, co zobaczyłem z okna samolotu było piękne.
Słońce zachodziło powoli, barwiąc niebo w pomarańcze i czerwienie. Na horyzoncie pojawiła się mocna, głęboka niebieskość Atlantyku.
Poniżej — białe budynki ciągnące się wzdłuż wybrzeża, jakby ktoś rozsypał kostki cukru po brzegu oceanu. Całość wyglądała jak kadr z filmu, który miałem ochotę zapętlić.
Faro – małe, urokliwe, autentyczne
Faro to nie jest Lizbona. To nie Porto. I właśnie dlatego warto tu przyjechać.
To stolica Algarve, ale kompletnie nie zachowuje się jak stolica. Nie krzyczy atrakcjami, nie pcha ci ulotek w twarz, nie próbuje za wszelką cenę cię zachwycić. Zamiast tego — Faro po prostu jest. Spokojne, dumne i prawdziwe.
Miasto ma w sobie coś, co trudno opisać – wewnętrzną ciszę. Nie chodzi o brak hałasu, bo odgłosy życia słychać wszędzie: kawiarnie pełne rozmów, szum morza, dzieciaki biegające po placach.
Wąskie uliczki starego miasta wyglądają jak labirynt zapomniany przez czas.
Z jednej strony “azulejos” – portugalskie płytki opowiadające historie z minionych wieków, z drugiej – białe fasady kamienic, które odbijają światło słońca tak intensywnie, że przez chwilę można poczuć się jak w snach z dzieciństwa.
W tle zawsze coś pachnie – kawa, oliwa, ryby, pomarańcze a czasem po prostu solony wiatr znad oceanu.
Nie znajdziesz tu modnych wieżowców. Ale znajdziesz coś cenniejszego - autentyczność. Staruszka wystawiająca krzesło przed dom, żeby pogadać z sąsiadką. Chłopak na skuterze, który jedną ręką niesie bagietkę. Koty, które sprawiają wrażenie, jakby tu rządziły. Ludzie którzy nie mówią po angielsku ale się do ciebie uśmiechają i starają się pomóc.
To miejsce, które warto poczuć. I zapamiętać nie za to, co spektakularne, ale za to, co ciche, ciepłe i prawdziwe.
Lokum w Faro
Zatrzymaliśmy się w pokoju wynajętym przez Airbnb, dosłownie kilka minut spacerem od wybrzeża. To nie był hotel z basenem i szwedzkim stołem. To był prosty pokój, który miał jedną najważniejszą cechę: był blisko centrum i morza. Z balkonu było widać niebieski horyzont, idealnie na poranne śniadanie i kawę. Rano witał nas zapach oceanu.
Choć Faro to miasto niewielkie, nie brakuje tu większych supermarketów, co — szczerze mówiąc przydaje się. Niedaleko naszego Airbnb znajdował się dobrze nam znany Lidl. Dobrze wiedzieć: ceny w nim były zaskakująco niskie, dużo niższe, niż się spodziewałem, niższe niż w Szwecji i to sporo oraz niższe niż w Polsce. Szok. Jeśli planujesz tu dłuższy pobyt, zdecydowanie polecam robić zakupy w takich marketach. Małe sklepiki są klimatyczne, ale ceny w nich potrafią zaskoczyć mniej pozytywnie.
Zaopatrz się w wodę
Jest jednak jedna rzecz, o której warto wiedzieć wcześniej: woda z kranu w Faro nie należy do najlepszych. Oficjalnie niby można ją pić, ale miejscowi — i rozsądek — mówią co innego.
My na początku kupiliśmy tylko dwie butelki „na wieczór”. Rano obudziliśmy się i... niespodzianka: brak wody w kranie. Okazało się, że gdzieś pękła rura, a nikt nie potrafił powiedzieć, kiedy sytuacja wróci do normy.
I wtedy zaczęła się nasza mała portugalska misja wodna. Myślisz sobie: „Idę za róg, znajdę coś w 5 minut”. Ale nie — tu nie ma Żabek co 50 metrów, a małe sklepy są porozrzucane jak punkty na mapie skarbów.
Szukanie butelki wody zajęło mi... godzinę. Serio. Godzinę błąkania się po okolicy, zanim znalazłem otwarty sklep z pięciolitrowym baniakiem. Pro tip: zaopatrz się w większą ilość wody na zapas – nigdy nie wiadomo, co cię zaskoczy.
Porozumiewanie się
Nie zakładaj, że wszyscy w Portugalii mówią po angielsku. W większych miastach i turystycznych miejscówkach – jasne, dogadasz się bez problemu. Ale w Faro? Bywa różnie.
Zauważyłem, że wielu miejscowych nie tylko nie zna angielskiego, ale czasem nawet nie bardzo ma ochotę go używać. I nie chodzi o niechęć do turystów – raczej o dumę z własnej kultury i języka.
Dlatego naprawdę warto nauczyć się kilku podstawowych zwrotów. Choćby „dzień dobry”, „dziękuję”, „ile to kosztuje?”, „gdzie jest…?”.
Z mojej strony: hiszpański okazał się niespodziewanie przydatny. Sam znam dość średnio, ale wystarczyło, by złapać kontakt z lokalnymi — szczególnie starszymi osobami w małych sklepikach czy u sprzedawców owoców.
Uśmiech też robi robotę! Ludzie byli wtedy dużo bardziej otwarci, chętni do pomocy, a rozmowa – nawet jeśli prowadzona z rękami i gestami – nagle stawała się przyjemna, a nie stresująca.
Gotówka królową transakcji
W centrum Faro kartą zapłacisz praktycznie wszędzie: w restauracjach, kawiarniach, większych sklepach. Ale kiedy zbaczasz z głównych uliczek i wchodzisz w bardziej lokalne rejony — do małych piekarni, cukierni, czy sklepików z owocami — gotówka nadal króluje.
Niektóre miejsca wręcz nie mają terminala albo z wyraźną ulgą przyjmują monety zamiast plastiku.
Warto mieć przy sobie choćby kilkanaście euro w kieszeni — bo nic tak nie psuje porannego nastroju jak widok idealnie chrupiącego pastel de nata, którego... nie możesz kupić, bo sklepik nie przyjmuje kart.
Nie zrywaj pomarańczy bo nie warto


Faro pełne jest uroczych detali, które przyciągają wzrok – a jednym z nich są drzewa pomarańczowe rosnące wzdłuż ulic. Wyglądają bajkowo: soczyście zielone liście, pomarańczowe owoce kuszące swoją dojrzałością. I tu wielu turystów popełnia błąd — zrywają i próbują.
Nie rób tego. Serio. Te pomarańcze to odmiana ozdobna, nieprzeznaczona do jedzenia. Są kwaśne, gorzkie, totalnie niesmaczne i do tego często nasiąknięte spalinami z przejeżdżających obok samochodów.
Dowód? Wystarczy spojrzeć pod nogi — sporo tych pomarańczy kończy na chodnikach, porzuconych przez rozczarowanych śmiałków.
Zdecydowanie lepiej iść do lokalnej cukierni i zamówić coś ze świeżych owoców, niż testować to, co rośnie na rondzie.
Poranek po obiedzie
Warto też wiedzieć, że rytmu życia w Faro nie ustala zegarek Apple’a, tylko... słońce i nastrój. Lokale i sklepy otwierają się późno, a zamykają zaskakująco wcześnie, zwłaszcza poza sezonem.
Jeśli przed południem wyjdziesz na spacer, możesz odnieść wrażenie, że miasto... zasnęło. Ulice są niemal puste, wiele miejsc nieczynnych, a cisza wręcz dzwoni w uszach. Ale spokojnie — to nie apokalipsa turystyczna, to po prostu portugalski slow life.
Tutaj nikt się nie ściga z czasem. Po prostu lubią sobie pochillować. I mają rację.
To idealny moment, żeby zwiedzać bez tłumów, robić klimatyczne zdjęcia i zanurzyć się w spokojnej atmosferze miasta. A kawa? Zawsze się znajdzie jakaś otwarta kawiarenka, która rozumie potrzebę porannej kofeiny.
Zapraszam do drugiej części
To była nasza pierwsza portugalska stacja – Faro, spokojne, autentyczne i ciepłe miasto, w którym życie toczy się wolniej, a słońce wydaje się mieć osobowość.
To tutaj po raz pierwszy poczułem, że krótkie spodenki to filozofia, a nie tylko wybór garderoby.
Zaskoczenia? Było ich sporo: od pomarańczy, które lepiej oglądać niż jeść, przez poranne polowanie na wodę, aż po sklepy otwierane z humorem i luzem.
To dopiero pierwsza część wpisu o Portugalii. W kolejnych zabiorę Cię w konkretne miejscówki, opowiem o jedzeniu, i podzielę się tym, co mnie zainspirowało.
Jeśli planujesz swoją podróż do Faro lub chcesz po prostu poczuć trochę południowego słońca, zostań ze mną!